Tradycje pogrzebowe.

Kolejny dzień zaczął się bardzo przyjemnie – wyjazdem całej wspólnoty na imieniny do ojca zakonnego (do Lac).

Po powrocie jednak Fr. Kol (brat zakonny), zapytał czy pójdę z nim do szpitala (bo jego bratanek 13 letni chłopiec uległ ciężkiemu wypadkowi). Wyszliśmy z klasztoru ok. 22 ale nie zdążyliśmy dojść do szpitala kiedy otrzymał sms, ze bratanek zmarł. Pojechałem z nim do rodziny. Wszystkich tradycji rodzinnych nie rozumiem – wiem, że rodzina jest muzułmańska i zaskoczony byłem kiedy poproszono o różaniec – by włożyć chłopcu do trumny, (nie pytam Kola o takie szczegóły, bo było by to nietaktem). Z tego co zauważyłem to są bardzo podzieleni, część (i to bardzo znaczna) przeszła na katolicyzm, a część podlega pod xhami. Wówczas przypomniałem sobie szybko, opowiadania o. misjonarza, że muzułmanie potrafią przychodzić, na święta i różnego rodzaju okoliczności do kościoła Katolickiego, modlą się po swojemu i nawet potrafią złożyć ofiarę na Msze św. Mimo to, że należą do wyznania muzułmańskiego. (Wróciliśmy o 1 w nocy). Dziś byłem ponownie u tej rodziny z fr. Kolem, (dziś wróciliśmy o 12.20). Zwyczaje mają swoje jak w każdym kraju. Przez dom przechodziły tłumy ludzi z pobliskich zabudowań i okolic (oraz rodzin); przyjechali na ten czas najbliżsi z zagranicy (wczoraj pojechałem do Tirany na lotnisko by odebrać rodzinę). Siedzą przy trumnie lub w innych pomieszczeniach i opowiadając o swoich przeżyciach. W tym czasie dużo spalają papierosów oraz piją rakiję i kawę (mężczyźni); kobiety siedzą przy trumnie i opowiadają o swoich spostrzeżeniach, kto, gdzie, jak żyje, co ma, gdzie pracuje itd.  (tyle zrozumiałem, kiedy wsłuchiwałem się w rozmowę). Pomieszczenia rodzinnego domu wypełniały 4 kanapy i 2 ławy, dom raczej nie do końca wyposażony, ściany zaledwie otynkowane, (nie pomalowane) pomieszczenia bez mebli, w zupełnie surowym stanie. Pewnie brakło im pieniędzy na wyposażenie.

Siedząc przy trumnie można było słyszeć albo gwar rozmów, albo hulający wiatr za oknem – jak by śpiewający kolędy lub towarzyszący mi w modlitwie. (Wszystko się działo jeszcze w okresie Świątecznym – dlatego nawiązuję do melodii  kolęd). A ja odmawiałem modlitwę, za modlitwą, rozważając życie.

Do zwyczajów albańskich należy wkładanie do trumny 2 paczek papierosów, (obok papierosów zobaczyłem kilka drobiazgów, Np: aniołki, kwiaty i jakieś osobiste rzeczy tego chłopca).

Teraz opisuję sytuacje z innych pogrzebów, ponieważ nie miałem możliwości uczestniczyć w pogrzebie chłopca.  Również podczas pogrzebu częstuje się każdego (bez wyjątku) przeróżnymi rodzajami papierosów. Cmentarz zamienia się w tym czasie w jedną wielką palarnię. Są do tego wyznaczone osoby, które na tacy mają ok. 30 paczek papierosów i dbają by nikomu tej przyjemności nie zabrakło. Wciskając na siłę różnego rodzaju papierosy He He He.

Nie zdążyłem Wam wcześniej opisać, (a zamierzałem), że są do tej pory w niektórych wioskach tradycje pogańskie podczas pogrzebu. Do takich tradycji  zalicza się funkcje wykrzykiwania chwały zmarłej osoby. Dryntar – to osoba, która spisuje sobie zasługi zmarłej osoby i kiedy cmentarz zamienia się w palarnię, to on idąc w kierunku trumny wolnym krokiem, (lub stojąc), wykrzykuje, zasługi, talenty, umiejętności, zmarłego itd. opisując słowami jak wielka to strata dla rodziny i dzieci. Trumna w kościele jest otwarta, a na cały kościół uczestniczących w pogrzebie ludzi do Komunii Świętej przystąpiło 4 osoby.

Najsmutniejsze jest to, że świadomość tych ludzi jest na takim poziomie, że wolą często dryntara niż pogrzebową Msze Św. Taki dryntar oczywiście za 10/15 minut krzyku bez względu na zamożność rodziny – kasuje 500 euro i rodzina potrafi zadłużyć się u kogoś za granicą lub u znajomych – by sprostać takim tradycjom.

Ostatnio o. Włodzimierz okropnie się rozzłościł (miał powód). Zażądali od niego ludzie, że Msza św. musi się skończyć o tej i o tej godzinie bo dryntar nie będzie czekał; wówczas nie przyjdą na Msze św. A zmarłego sami pochowają z dryntarem (co często robią).

Ci prości ludzi nie rozważają wiary w kategoriach zbawienia i życia wiecznego, ani głębokiej pracy nad sobą lub częstego uczestniczenia w liturgii męki, śmierci i zbawienia Chrystusa. Nie wyciągają też wniosków, że kapłan pokonuje dla nich ileś kilometrów, że może mieć awarię samochodu lub problem z dojazdem – to ich nie interesuje. Drugim dużym problemem jest to, że jeśli ktoś umrze, to wiedzą, (że o. Włodzimierz ma trzy Msze Św. w niedziele i jest niemożliwe aby dojechał do nich na pogrzeb); Odległości od kościołów są duże, i trudne do pokonania w szybkim czasie. Mimo wszystko w niedzielę spraszają gości i robią pogrzeb bez Mszy św. Tak wygląda posługa kapłana, wśród tych prostych ludzi, którzy bardziej boją się opinii ludzkiej niż Pana Boga (zachowując tradycje pogańskie); Dobrze, że są wśród nich ludzie którzy jednak rozumieją Zbawczą Tajemnicę Chrystusa, i chcą uczestniczyć w Mszy Świętej, wraz z przyjęciem Komunii Świętej.  Trochę za dużo pisze heh., wybaczcie mi.

2 miesiące minęły

Święta Bożego Narodzenia. Szopka jest wymysłem mojej wyobraźni – miała powstać ze wszystkich odpadów, które często zaśmiecają nam pomieszczenia. Miała odzwierciedlać ludzi, żyjących prawie tak, jak te zbędne odpady. Niechcianych, niekochanych, nie mających domów, w szpitalach, ośrodkach narkomańskich, domach opieki i tym podobnych placówkach, nie mających ciepła rodzinnego ani materialnych środków. Jednym słowem miała to być stajania ówczesnych czasów (zwana marginesem społecznym) w której Chrystus – ta mała dziecina najwięcej rozdziela każdemu darów. I udało się. Szopkę zrobiłem z kartonu paczki (jaką otrzymałem) i ozdób wykorzystanych przy produktach paczki. Żłóbek – to jest kartka z życzeniami. A dopiero później dorzuciłem owoce, by mi przypominały, że ten największy margines społeczny został odkupiony tą samą krwią Chrystusa co najwięksi tego świata włącznie ze mną. Ten margines społeczny – jest najlepszym owocem Chrystusa, dla nas, i jest nam wyrzutem sumienia.  Sercem myślałem o najbiedniejszych, mieszkających w wysokich górach, których nie stać na takie owoce. Patrząc na szopkę – resztę doczytacie jak nie w symbolach – to w Piśmie Świętym z pewnością.

I tak praktycznie upłynął ten mój dwumiesięczny pobyt w Albanii. Zaczynam z oporami mówić. Coraz więcej zadaje pytań, (po czym nawet jak powtarzam ileś razy sówka – to umykają mi, przez zmęczenie i zamykanie umysłu na otoczenie); młodzi seminarzyści często mnie zaczepiają dla pozoru i prowokują do rozmowy i tak wspólnie w miłej atmosferze (bo jest naprawdę bardzo miła) – biegnie mi czas.

Kochani muszę kończyć bo przed chwilą otrzymałem telefon, że jutro jadę w góry i muszę się przygotować do wyjazdu, (samochód, Ewangelię, i sprzęt, a już późno), a wiem, że czeka mnie ciężka jazda po ośnieżonych – niebezpiecznych drogach. Na zewnątrz jest 5 na plusie więc w górach będzie około minus 10/15. Przypuszczam, że zmarznę i to dobrze, już się zastanawiam co założyć heh.

Tak w biegu Pragę Wam złożyć życzenia Świąteczne bo później nie będę miał kiedy ich napisać (znając życie). Ja spędzę Wigilię razem z Chrystusem przy ołtarzu jadąc do sześciu kościołów – więc nic piękniejszego mnie nie czeka co moglibyście mi życzyć.

Wam natomiast życzę, atmosfery ciepła rodzinnego, Chrystusa, który będzie Wam błogosławił, Matki Bożej która Was otuli jak Chrystusa – swoją chustą. Życzę Wam zdrowia i franciszkańskiej radości, oraz spełnienia i potrzebnych łask do dojścia w przyszłości do domu naszego Ojca w Niebie. Niech ludzie będą Wam życzliwi i podadzą wam w potrzebie gest wsparcia = Niech się darzy z Bogiem.

Niestety muszę kończyć, za każdą modlitwę i dobro = dziękuję, przez takie duże D. DZIĘKUJĘ

Kolejny wyjazd

Zaliczyłem już troszkę tych wyjazdów i w góry i do Tirany więc nie tylko się uczę, ale i odpoczywam podczas takich wyjazdów. Byłem już na dwóch pogrzebach, chodziłem z wizytą duszpasterską po domach górskich, uczestniczyłem przy Sakramentach: Namaszczenia Chorych i Komunii św. Teraz kiedy spoglądam w okno widzę ośnieżone szczyty górskie i odczuwam halny wiatr, to zastanawiam się co się tam dzieje w górach. (chciałbym Wam to wszystko pokazać, ale nie da się przybliżyć tego – nawet za pomocą najlepszej marki aparatem fotograficznego). Nie wszędzie też robiłem zdjęcia, bo nie zawsze miałem aparat, często brakowało mi czasu na robienie zajęć. Mogłem spoglądać gołym okiem siedząc za kółkiem samochodu na piękno tej nieograniczonej mocy górskich przestrzeni.

 

Kilka chwil spędzonych w górach pokazało mi, jak stosunkowo krótki ale ulewny deszcz niszczy górskie drogi; widziałem jak niewidoczne źródełka zamieniają się w potężne rwące rzeki, jak rzeki przybierają groźny wygląd i uniemożliwiają możliwość dojazdu do dużych wiosek. To był jeden dzień silnego deszczu, (a nawet nie jeden dzień a 4 godziny), który drobna mżawka i pokropywanie utrzymało ten stan nasilonych rzek przez 2 tygodnie. Podczas tego okresu zaliczyłem dwie przebite opony.

Spostrzegam Albanię w różnych kolorach, wiedzę wspaniałych ludzi i śmieszne wydarzenia. Podczas przedostatniej pracy w górach usłyszałem – na co nigdy bym nie wpadł – będąc przy zdrowych zmysłach:

„że rakija jest lepsza od Pana Boga. (Jak sobie to wytłumaczyli ludzie!)…..Pan Bóg jak komuś odbierze rozum to go nie odda, natomiast rakija odbiera rozum i jest tak zasobna w dobro, że po czasie oddaje go ponownie, zwraca na nowo i przez to jest lepsza od Pana Boga”. Hm m m m m m m m m m m  dobre (nieprawdziwa) prawda! Ale jest ogólnie akceptowana.

Pierwszy wyjazd w góry

Mój pierwszy wyjazd w góry do o. Włodzimierza wprawił mnie w ogromne rozczarowanie. Jadąc w te dzikie tereny miałem wrażenie, że jestem w innym świecie. Kochani to już nie jest ta sama Albania. W tych niedostępnych terenach znalazł się ciężki sprzęt i te wąskie drogi na których z ledwością można było się zmieścić dwoma samochodami – (były nieliczne miejsca, gdzie mieściły się samochody podczas mijania) – teraz staje się autostradą. Nieprawdopodobne jak w krótkim czasie zobaczyłem zupełnie inny świat. Wysadzają skały i tworzą szerokie pasma dróg. Moje pierwsze zdjęcia (źle zrobione i niewyraźne, już można traktować jako archiwalne heh). Szkoda, że wcześniej nie załatwiłem lepszego aparatu fotograficznego, kiedy przyjechałem w tamtym roku.

Z jednej strony, dziękuję Bogu, że Ci ludzie będą mieli łatwiejsze życie, lepszy dojazd i większe plany na przyszłość z drugiej strony mogę Was zapewnić, że tamtych terenów już nie zobaczycie takimi jakie były. To już jest inny świat, inna Albania.

Już mam pierwsze dziecko w Albanii – jak to fajnie nazwała rodzina Sujków – ponieważ w Tamarze ochrzciłem 4 letniego chłopca. Dokładnie Chłopak został ochrzczony 13 listopada o godzinie 16.20, a imię przyjął Lorenco. Pewnie w najbliższym czasie przyjmę inne obowiązki, takie jak pogrzeby itd.

Współbracia i ojcowie delikatnie wprowadzają mnie w obowiązki, śmieją się kiedy należy mnie wyśmiać i uczą na ile jestem w stanie przyjąć to, co i tak posiądę w najbliższym czasie (taką przynajmniej mam nadzieję).

Nie ukrywam, że jak jestem zmęczony, to nie wysilam się na rozmowy z innymi, wówczas bardziej stoję z boku i słucham.

Na dziś czuję, że każdy dzień jest ogromną zmianą bo kiedy słucham w Radio Maryja, Ewangelii lub innych modlitw to już kreują się słowa i zdania, których znam znaczenie (oczywiście jak się wsłuchuję, ha ha ha ha). Myślę, że pierwsze rozmowy bardziej swobodne rozpoczną się w najbliższych tygodniach. Więc tłumaczę sobie Ewangelię i uczę się czytać – zapamiętując słowa.

A bardziej muszę się nauczyć myślenia w tym języku i tworzenia zdań, a to jest ogromna inność.

Wszystkich pozdrawiam i ogromnie dziękuję Wam za kontakt i dobro. Stosujecie się do słów św. Franciszka, który mawiał „pokój i dobro” – Czuję i doświadczam Waszego dobra i modlę się za Was. Niech się darzy z Bogiem.

Mój powrót do Albanii

Moje opisy wrażeń są tylko prywatnymi uczuciami skierowanymi do najbliższych.

Nie należy ich brać do serca.

 

 

 

Postaram się opisywać (co kilka dni) jak wyglądają moje obowiązki, lub w jaki sposób próbowałem  pomagać misjonarzom, teraz O. Włodzimierzowi, później innym – którzy muszą znosić mój brak języka ha ha ha ha. Bez niezaproszeń misjonarzy – nie maiłbym o czym opisywać, bo każdy dzień wyglądałby bardzo monotonnie – jak siedzę przy książkach i uczę się języka.

Najpierw o powrocie do Albanii

Powrót odbył się z 10 dniowym opóźnieniem, ponieważ już chyba wszyscy wiedzą, że zamiast lecieć samolotem, przyjechali po mnie do Polski misjonarze albańscy samochodem. Bardzo się ucieszyłem ze spotkania a jeszcze bardziej z mojego wyjazdu do Albanii. Dojechaliśmy z małą awarią – ale cali i szczęśliwi ? (piszę o własnych emocjach). W Albanii, wróciłem do domu seminaryjnego. Już po drodze dowiedziałem się, że wspólnota seminaryjna jest mocno zmieniona. Trzech starych weteranów (kleryków) sprawdzonych w górach i ciężkiej pracy – pojechało do Włoch na kurs języka włoskiego. Pozostały tylko 2 osoby, a pokazały nowe twarze. Nowe twarze i nowy duch, dużo żartów i miła atmosfera.

Po powrocie zauważyłem, (Oni też – dali mi to odczuć), że mimo iż dużo słówek uleciało mi przez czas pobytu w Polsce, to jednak dużo więcej rozumiem. (Teraz więcej będę próbował rozmawiać). Nie wychodzi to bez przeszkód i oporów, już po tygodniu intensywnej nauki głowa mi pękała w szwach. Ale współbracia stawiają mi schody do pokonania dość wysokie. Rozmawiają przy mnie tylko w dialekcie – i czuje się wówczas jak bym nie wiedział co do mnie mówią. Na posiłkach natomiast słyszę większość rozmów w języku włoskim heh. Chwilami nie wiem czy mówią në gjuhë shqyperi  czy po włosku ha ha ha ha. Dziś uczestniczyłem we Mszy Św. na cmentarzu z udziałem biskupa i kiedy mówił kazanie to miałem wrażenie, że większość kazania rozumiałem. Nie obeszło się też (po Mszy Św.) bez pomyłki (i to dość znacznej), kazano mi święcić groby po Mszy św. a ja oczywiście nie zwracając uwagi na symbole idąc kropiłem każdy nagrobek. Nie wiedząc, że w ten sposób robię dość duże przekroczenie, bo święciłem też groby muzułmańskie He, He, He. Mam nadzieję, że jakość mnie wytłumaczą współbracia, tym którym wszedłem za skórę. Już przy kolejnym święceniu nagrobków (w tym samym dniu) na innym cmentarzu wyjaśniono mi – abym zwracał uwagę na symbole i bym nie święcił nagrobków bez krzyża.

Nauka, nauka – różnie to wychodzi ostatnio czułem się tak okropnie zmęczony, że czytanie sprawiało mi wielką trudność. Tu też dałem plamę na całego w Kościele aż 2 razy (a może i więcej nie wiedząc o tym). Każdą Ewangelię staram się wcześniej dobrze przygotować – czytając ją dotąd aż nie zrozumiem jej znaczenia i nie zapoznam się ze słówkami. Pierwszy raz dałem plamę, kiedy podszedłem do czytania Ewangelii i zobaczyłem że jest z innego dnia ale zdecydowałem się na przeczytanie jej (to będę długo pamiętał). A drugi raz ze zmęczenia, – przygotowywałem się – ale czytałem bardzo słabo.

W tym tygodniu otrzymałem pierwsze obowiązki hebdomadarza, czyli prowadzenie modlitw przez cały tydzień we wspólnocie i kościele (no różnie to wyglądało He He, nie mam się czym poszczycić – takie mam wewnętrzne przekonanie i wrażenie).

Nie napiszę – że teraz żyję jak książę z bajki – bo mi nikt nie uwierzy = ale skłamałbym – jeśli bym temu zaprzeczył ha ha ha ha ha ha ha ha ha ha ha ha.  To dygresja do tego zamku.Te ruiny zamku znajdują się w Shkodrze, natomiast u podnóża tego zamku płyną praktycznie 3 rzeki i wszystkie się łączą. Widoki są przepiękne umieściłem je na innych zdjęciach i jest tyle zdjęć aby każdy mógł te wszystkie rzeki zobaczyć. Proszę uruchomić więcej wyobraźni.

Wrażenia i spostrzeżenia

 

Blog ten zawiera moje osobiste wrażenia i spostrzeżenia.

Nie jest on stroną naukową, czy inną publikacją mającą charakter opisywania historii, geografii, biologii,  kultury, etnicznych zachowań.

Jest czymś bardzo osobistym w rodzaju otwartego listu do najbliższych. Informacje które zamieszam są pochodzenia misyjnego. Co spotkałem pomagając misjonarzom w ich pracy.

Nie należy tych opisów przyjmować jako prawdy o Albanii lub misjach, bo tak jak wspomniałem – są tylko moimi wrażeniami; a wrażenia zalicza się do abstrakcji. Jeżeli kogoś  zainteresują te opisy to będzie mi miło.  Wszystkim życzę miłego czytania i dzielenia się swoimi wrażenia – po przeczytaniu.

Niech się darzy Uśmiech

o. diak Jerzy Kopytko ofm.

Shqip czyli Albania

„To, co wydarzyło się w Albanii, nie miało precedensu w dziejach świata” – mówił Jan Paweł II, odwiedzając tę ziemię w kwietniu 1993 roku. I dodał: „Był to w ciągu wielu lat grób, grób Boga i człowieka, grób praw ludzkich, system totalitarny i ateistyczny posunięty do ostatnich konsekwencji, tak że groziła kara śmierci za udzielenie chrztu. I wydawało się, że nie ma siły, która by odwaliła kamień grobowy z tej umiłowanej, europejskiej przecież Albanii; nie ma takiej siły w Europie, nie ma w świecie. A jednak kamień został odwalony. Po długiej nocy nadszedł wreszcie świt nowego dnia. Kościół przeżywa teraz w Albanii swoją nową wiosnę”.

 

Albania staje się częścią mojego życia.


Zaczynam małymi krokami poznawać kulturę, mentalność, sposób życia.

A kiedyś poznam więcej tajemnic, jak zdążę.

Jeśli tylko podołam nauce języka i obowiązkom

– to czeka mnie tu ujmująca przygoda życia.

Pozdrawiam Polskę i Polaków.

Rozpoczynam służbę ne Shqiperi

Rok temu

 

Mój wyjazd do Albanii był szybki, zaskakujący i z niedowierzaniem. Wyjechałem 18 grudnia 2010 na 3 miesiące i w tym okresie powstał krótki opis moich wrażeń. Kolejne opisy powstają w okresie rocznego odstępu. Zgodę na ponowny wyjazd do Albańskiej wspólnoty otrzymałem od władz mojej prowincji pod koniec wakacji, a wyjechałem 21 października 2011 roku. Życzę wszystkim miłego czytania. Za brak profesjonalizmu w pisaniu tych wydarzeń, bądź złe informację przepraszam. Zdaję sobie sprawę, że nie wszystko wiem, a to co już wiem, może się różnić z rzeczywistym stanem prawdy. Dlatego ten opis misyjnych spostrzeżeń należy traktować – tylko jako moje osobiste wrażenia. Pozdrawiam wszystkich zainteresowanych, proszę również o modlitwę za misje i misjonarzy z Bogiem.

Mój przyjazd. Jestem blisko miejsca Kepi i Rodonit w miejscowości Biza. Przylot do Albanii był opóźniony ponad godzinę, bo w Tiranie spadła śnieżyca i lotnisko zostało sparaliżowane. Nie da się ukryć, że pierwszego dnia mimo iż nie było pogody minusowej ogromnie zmarłem. Szybko zostałem poinformowany, przez O. Leonarda, że od piątku do niedzieli każdy z misjonarzy jedzie na swoją placówkę, by tam służyć ludziom. Dlatego z lotniska pierwsze kroki zostały skierowane do Bizy, placówki O. Leonarda. Natomiast od poniedziałku do czwartku wszyscy mieszkają w lokalnych wspólnotach (dlatego później mieszkałem) w Tiranie. W Albańskiej wspólnocie prowincjalnej są Polacy, Włosi, Chorwaci, Hiszpanie i Albańczycy. Natomiast we wspólnocie w Tiranie jest Polak, Albańczyk i Włoch.

Biza mała wioska a widoki są urzekające. Kościółek – skromny, wystawiony na wzniesieniu, przy nim zabudowa klasztorna.

Po przyjechaniu na placówkę w Bazie wyziębionej, z brakiem światła i niemożliwością dogrzania elektrycznymi piecykami, nie należało do przyjemnych He, He.

Mało szczelne okna w pomieszczeniach (i ogromnie silny wiatr), spowodował, że odczułem to pierwszej nocy bardzo dokuczliwie. Brak prądu w tej wiosce często się zdarza, kiedy przychodzą święta katolickie – to najczęściej brakuje go dla ludności wyznania katolickiego a najczęściej brakuje go na liturgiczne obchody. (psują się transformatory He, He, He ). Podziękowania ślę za dobrą odzież moim przyjaciołom dzięki, której nie zachorowałem, po pierwszej nocy ha, ha, ha.

Produkty spożywcze. Już na wstępie mogę powiedzieć, że Albańczycy maję świetne jedzenie, to nie to które mamy w Polsce nafaszerowane chemią. Jedzenie aż pachnie a smak wszystkich produktów jest inny, jest super. Jestem pod ogromnym wrażeniem, jem i czuje się bardzo dobrze.

Posiłki. W Albanii jest bardzo duża bieda i ludzie mieszkają sobie według swoich przyzwyczajeń i kulturowych zasad. Już kilka ciekawych zasad zdążyłem poznać ha, ha, ha, ha. Pierwsza zasada, w gościnie nie należy się wzbraniać kiedy rodzina nakłada Ci ogromne ilości jedzenia i nie wolno go zjeść w całości (1/3 powinna zostać), inaczej było by obrazą dla gospodarza, że zaproszony gość nie został należycie przyjęty i (nie nasycił się) nie najadł się wystarczająco. Pozostałości po gościu jedzą kobiety.

Słówka Albańskie. Albański język różni się znacznie od naszego i jest wiele pułapek słownych, jak w każdym języku.  Dlatego na wypowiadane słowa trzeba uważać, bo mogą mieć zupełnie inne znaczenie. Już wiem, że słowo chuaj – oznacza obcokrajowca ha, ha, ha, ha; a za słowo „tam” mogę zostać rozstrzelany, bo oznacza coś w rodzaju, (pie….. twoją ….), natomiast słowo cisza wypowiadana przez polaków z formą tonacyjną może oznaczać (spie…., pie….).

Klimat i gościnność. Klimat jest w Albanii bardzo fajny, warto go doświadczyć. Ludzie bardzo gościnni, ale uwaga, gościnność nie jest bezinteresowna. Jeśli ktoś sądzi, podróżując po świecie – wybierając tak zwaną: okazję, że zawsze został w Albanii podwieziony, to tylko dlatego, że w tym kraju normalnie się płaci za okazję jak za każdy przejazd autobusem ha, ha, ha. Wielką ujmą i obrazą jest dla osoby, która podróżując nie pozostawi pieniędzy. W przypadku braku chęci przyjęcia pieniędzy, niektórzy Albańczycy wysiadając z samochodu – wrzucają je do pojazdu.

Uczestnictwo we Mszy Św. Przygotowania do świąt są na pełnych obrotach – kościół już jest przygotowany w miejscu misji, „klasztor” też – tylko ludzkie serca powinny się należycie oczyścić ha, ha, ha, ha. W kościele na Mszy św. Mimo bardzo dalekich odległości (5-7 km a nawet więcej ludzie pieszo przybyli po błotnistej nawierzchni), – ludzi było dość dużo? (w większości była to młodzież).

A po zakończeniu wszystkich obowiązkach w Bizie, pojechałem z ojcem Leonardem do Tirany. Piękne świeże cytryny wiszą tu jeszcze na drzewach (zostało ok. 10 kg na drzewach). Były jeszcze kiwi (ale 2 ostatnie sztuki zjadłem dziś). Po drugiej stronie wejścia są jeszcze mandarynki i to w dużych ilościach.

Picie Rakij. Zasady Albańskie są bardzo czytelne i ludzie są tu „uczciwi”, nie zdarzają się tu rozboje, ani bijatyki, bo panuje tu prawo zemsty (czyli wendetta). Następna zasada wypływająca z kultury albańskiej, to picie rakij: piją codziennie bardzo małe ilości alkoholu, butelka wystarcza na kilka tygodni. Natomiast jeśli ktoś się upije to jest to wielką obrazą i pohańbieniem rodziny. Wówczas wszyscy się bardzo wstydzą za taki czyn. Kiedy jeżdżą pod wpływem alkoholu to  maksymalnie zwalniają, prowadząc samochód  (nie przekraczają wtedy 15/20 km/h).

Zarobki. Ludzie są bardzo biedni, miesięcznie w przeliczeniu na polską walutę zarabiają ok. 650 zł (w bardzo dobrej pracy). Zdarzało się wcześniej, że na wyjazd za granicę młodej osoby składała się cała wioska i wówczas kiedy taka osoba wyjeżdżała zarabiać pieniądze, to te pieniądze były przeznaczone na utrzymanie wszystkich, (którzy się składali na taki wyjazd). Czyli jeśli ktoś zarobił ok. 1500 euro, to wegetował za ok. 400 ero, a pozostałe pieniądze przesyłał do wioski. Trzeba też wiedzieć, że w samej Tiranie pracę posiada około 20 % ludzi, reszta ludzi wegetuje. Taki stan rzeczy doprowadza do masowych zjawisk przeglądania koszy na śmieci, trudnią się tym całe ekipy. Praktycznie widać jak po odejściu od kosza (kilku osób) natychmiast pojawiają się przy nich następni. To często utrzymuje ich przy życiu, co mogą wybrać z koszy i sprzedać w odpowiednich punktach skupu znanych tylko zbieraczom.

Post. Dobrze też wiedzieć, że w Albanii poszczą 2 razy w tygodniu, jest to wtorek i piątek. We wtorek ze względu na (aż przesadny kult) św. Antoniego, a w piątek ze względu na Chrystusa. Dlaczego przesadny ? bo potrafią modląc się do św. Antoniego zwracać się w Litanii lub innych modlitwach zamiast: św. Antoni – módl się za nami; to św. Antoni zmiłuj się za nami. Czyli, św. Antoniego stawiają na równi z Chrystusem ha, ha, ha. Oczywiście jest to brak znajomości wiedzy teologicznej. I w tych dniach ludzie nie jedzą mięsa – tylko sery (ryby – jeśli ich na nią stać).

Stolica. Miasto Tirana – ma swój klimat – ma wiele zaniedbań architektonicznych, wiele braków i niedociągnięć w wykańczanych budynkach – co daje temu miastu swoisty urok. Uliczki są ciasne i to bardzo, a na nich stoją niedbale zaparkowane samochody, które bardzo utrudniają uliczny ruch. Oczywiście po tych uliczkach jak i na głównych ulicach swobodnie przechodzą ludzie. rowerzyści często jeżdżą pod prąd nie stosując się do przepisów ruchu drogowego. Nie ważne, że na większych ulicach są dwa pasy ruchu, czy rondo czy inne jeszcze miejskie rozwiązania – zawsze można spotkać na najbardziej ruchliwej drodze czy skrzyżowaniu przechodzących pieszy. (nawet na tzw. Autostradzie, przy betonowych przegrodach, ludzie przeskakują te betony i przechodzą). Dlatego uważajcie na pieszych. Ludzie tu nie złoszczą się na siebie, choć często słychać klakson samochodu, trąbienie jest oznaką bardziej „zauważyłem Cię i pozdrawiam” lub uważaj bo Cię mijam; niż nasze polskie podkreślanie zejdź mi z drogi bo cię rozjadę lub kto tu jest ważniejszy.

Różnice klimatyczne. Różnicy czasowej pomiędzy Polską a Albanią, nie ma, jest tylko duża różnica klimatyczna, u nas jest ok. 10 stopni na plusie gdy w Polsce jest ok. 5/9 stopni na minusie. Natomiast muszę przyznać, że zimno odczuwa się tu bardziej. Powietrze jest bardzo wilgotne co sprawia poczucie takiego zimna jak przy polskich największych minusowych temperaturach. Dodatkowo, kilku miesięczne deszcze, (ok. 2-3 miesiące, rzadko występujące), powodują, że wszystko jest wilgotne nawet ubrania założone na siebie. Trudno się znosi taki stan rzeczy, jak we wszystkim człowiek marznie. Wszystkie mieszkalne pomieszczenia są przez to bardzo wilgotne i zimne; W większości domów widać duże ilości grzyba.

Wróciłem od sióstr Matki Teresy z Kalkuty, byłe z ojcem Leonardem, On odprawił Msze św. W gronie ludzi chorych, niewidomych, starszych, i na wózkach.

Gesty. Przy okazji dowiedziałem się, że (jeśli) Albańczycy kiwają głowami na potwierdzenie lub zaprzeczenie pytania, to często kiwają odwrotnie głowami, dlatego należy po każdym pytaniu upewnić się czy odpowiedź jest słuszna ha, ha, ha. Bo na pytanie (powiedzmy), czy byłeś w kościele – można uzyskać kiwanie głową sprzeczne odpowiednim stanem rzeczywistym. Ktoś będąc w kościele może kiwać, gestem zaprzeczającym temu ha, ha,  ha, ha.

Ambasada Polska. Wieczorem byłem z ojcem Leonardem na wigilii i opłatku w Polskiej Ambasadzie. Poznałem przez to polaków pracujących w Albanii i doświadczyłem bardzo naturalnych szczerych zachowań ludzkich. Nazwałbym je, że były w atmosferze rodzinnej. Przy tej okazji podaję nr alarmowy 00355694022010 przy podróżach po Albanii jest bardzo potrzebny.

Kolacja Wigilijna. Kolejny przyjazd do Bizy, by odprawić pasterkę i Świąteczną Msze Św. Jestem bardzo zaskoczony miłym spotkaniem w Bizie z polską rodziną siedmioro dzietną (teraz już ośmiu dzietną), z którą wspólnie zasiadałem do wigilijnego stołu (z Puław). Jest to rodzina Państwa Sujków, która przyjechała na tak zwaną drogę neokatechumenalną, czyli mają ewangelizować w Albanii.

Święta Albańskie. Czas Świąt, to czas w rozjazdach. W tym okresie pokonywaliśmy odległości by ludziom zapewnić udział w Eucharystii. Niestety, nie wszędzie dotarliśmy samochodem terenowym, (Nie używam nazw miejscowości, bo nie spamiętałem). W jednym miejscu ludzie świętując – nie chcieli się od tej przyjemnej atmosfery oderwać i nie przyszli na Eucharystię (mówiąc misjonarzowi, by sobie pojechał – bo oni świętują). Trzeba wiedzieć, że Albania jest miejscem bardzo swobodnym, Obchodzi się tu święta Muzułmańskie, Prawosławne i Katolickie. Więc nie ma mowy wówczas o pracy państwowej (w okresie święt obchodów religijnych). W tym czasie ludzie (innych wyznań) pracują w swoich gospodarstwach.

Wyjazd do Bajzy. (uwaga: Bajzy nie mylić z Bizą). Czas biegnie bardzo szybko a ja więcej zobaczyłem niż myślałem w ostatnich dniach. Dwa dni wcześniej 28 wyjechałem z ojcem Leonardem z Tirany, do Bizy i tam spotkaliśmy się z grupą młodzieży. W tym samym dniu zostałem zaskoczony – dowiedziałem się nagle, że w tym samym dniu jadę do miejscowości Bazja, za Szkodrę  do Ojca Włodzimierza. Miłe wrażenia He, He, He. Spotkanie dokonało się późnym wieczorem a od samego rana w nowej wspólnocie (wielonarodościowej – Polak, Hiszpan i Włoch), wszedłem w obowiązki klasztorne. Już byłem na pierwszych modlitwach i Mszy świętej. Zaraz po śniadaniu i kawie wyruszyliśmy w góry (ok. 2 godzinna jazda samochodem w ciężkich warunkach); aż za Tamare do Selce, by w kościele zamontować nagłośnienie. Powiodło się i wszyscy po całym dniu, zmarznięci i zmęczeni wróciliśmy na 19.00 do bazy klasztornej w Bazja.

Dialekty. Dziś posiedziałem przy książkach i pouczyłem się języka Gegnishtja (staro albańskiego, który ma zupełnie inną wymowę i pisownie, a nawet jest różnica w znaczenie wielu słów). Ten język miał być wykluczony z obiegu, a miał go zastąpić język którego rozpocząłem się uczyć od początku mojego przybycia do Albanii czyli język oficjalny zwany Letrar, natomiast południe Albanii posługuje się językiem  Tosknjishtja. (wiele się nauczyłem od O. Włodzimierza). Przy okazji zrozumiałem wiele historycznych działań jakie dokonywały się na tych terenach. Teraz przypomniałem sobie pierwsze spotkanie z misjonarzami albańskimi i ich relacje ze swoich przeżyć (z przed 14 laty, w seminarium Krakowskim). Tu dopiero można zrozumieć (w nauce języka), jak wyrażenia i pozdrowienia – oddają prawdy historyczne tego narodu. Można by to opisywać godzinami, ale niestety nie skuszę się na to, bo musiałbym cytować i tłumaczyć wiele wyrażeń albańskich. Zachęcam Was do pracy misyjnej w tym kraju i zrozumiecie wówczas bardzo wiele spraw.

Wyprawy. Z tego co się orientuję to jutro czeka mnie też górska wyprawa – ale dużo dalej musimy dojechać by odprawić Msze Św., w innych miejscach. Będą to Budace, Lepusze, Vermosh, Vukel i Nikel.

Jest to czas, wielkiej łaski Bożej, że mogę korzystać i poznawać świat, pełen niezapomnianych wrażeń, poznając też prawdy historyczne He, He, He, He. Na dziś to wystarczy – siadam dalej do nauki języka i proszę Was o modlitwę za misjonarzy albańskich i za mnie, bym dobrze tu służył. Niech się Wam darzy z Bogiem.

Góry. To znów upłynęło kilka dni od ostatnich notatek. Nie maiłem komputera ze sobą i brak czasu spowodował, że urwałem z Wami na ten czas kontakt. Widoki, które zobaczyłem jadąc do najbardziej oddalonych wiosek w najwyższych górskich partiach (w tym rejonie), obezwładniały mnie i nie wszędzie robiłem zdjęcia, bo tego nie może oddać żaden widok zrobiony aparatem. Moje spostrzeżenia były błyskawiczne i potwierdziły się tego samego dnia. Samochodem terenowym jechaliśmy kilka godzin, i nie była to łatwa jazda. W wyższych partiach górskich miejscami była całkiem oblodzona powierzchnia. Wystarczyło na moment stracić kontrolę nad samochodem i można było spaść w przepaść. Miejscami wisiały potężne (na kilkadziesiąt a nawet kilkaset kilogramów) sople lodu. Wcześniej (w przeciągu tygodnia) przed nami jeden człowiek mało nie stracił życia przez taki sopel. Odłamał się w chwili kiedy przejeżdżał i zniszczył mu cały samochód. Sople powstają w miejscach gdzie znajdują się małe źródełka wody, które zamarzają w czasie zimy. Na jednej z przełęczy (nie pamiętam nazwy – miejscowość małej wioski) w tamtym roku było tyle śniegu, że sięgał po dach szkoły (ok. 2/3 metrów). Wówczas ludzie nie mają żadnego kontaktu ze światem od stycznia do kwietnia a nawet maja. (od dziś miał na tym terenie padać śnieg). W 2010 roku po zimie (właśnie w tych najwyższych partiach górskich), były takie roztopy, że woda pozrywała mosty, drogi i zupełnie zmieniła wygląd wioski. (wiejskie domy wyglądały w tym miejscu jak Robinson Kruzo – zupełnie oddzielone od, pozostałych domów wioski, a niektóre zmyte przez wodę z powierzchni ziemi). Właśnie od tych wiosek ciągnie się pasmo (tzw. Przeklętych Gór). Są bardzo niebezpieczne. Dla świadomości powinniście wiedzieć, że wioska która jest jedną z największych, przejeżdżaliśmy przez nią (ciągnie się ok. 10 kilometrów), w którymś roku, nie wiem w którym, (główna część tej wioski) zasypana została całą połacią gór. W większości wioski są podzielone wąwozami i domy na różnych wysokościach,  są rozsypane od najwyższych do najniższych miejsc. Wąwóz (szerokości od 1 do 3 km), ma różnicę pomiędzy rzeczką a wierzchołkami gór, tak dużą że od dna strumieni do wierzchołków gór jest kilkaset metrów; (najwyższe góry sięgają do 3 km; najwyżej położną placówkę mamy na wysokości ok 2 km) A pomiędzy tymi stopniami górskimi są porozsypywane domy niczym szyszki leżące pod sosną, lub owoce drzew dobrze urodzajnych.

Otóż po kilku godzinach spędzonych w wiosce w drodze powrotnej miejscami droga była zasypana odłamkami skalnymi. Takim kamieniem (nawet potężnych wielkości), można tu oberwać podczas zwykłego spaceru nie mówiąc o jeździe samochodem ha, ha, ha. Bo drogi można napisać, że wiszą na skałach, na tych ogromnych wysokościach, (a nie są położone na ziemi). Warunki w górach – mogą zmienić swój wygląd w paru minutach – w zależności od pogody. Tym bardziej, że skały nie są tu lite, co stanowi zawsze możliwość obsunięcia się na różnych wysokościach ogromnych głazów ważących nawet kilkuset ton (a nawet więcej). Bo przy zasypaniu wioski część góry oderwała się od głównego masywu górskiego  podczas trzęsienia ziemi. Odbierając możliwość istnienia mieszkańcom tej dużej wioski i zamieniając całkowicie strukturę i wygląd tego obszaru.

Ale jak już wspomniałem góry a szczególnie wysokie mają swoje prawa, dlatego nie warto się w nich mylić – szczególnie podczas jazdy heh. Jeden drobny błąd może spowodować, że samochód spanie w przepaść. Ten krajobraz – tak urodzajny w niepowtarzalne widoki, chowa za pazuchą pułapki, He, He, He, He, He. Krajobraz piękny i brak czasu – by na niego spojrzeć. O. Włodzimierz ma pod swoją troskliwą opieką 9 kościołów. Praktycznie do każdego kościoła jedzie się od 2 do 4 godzin w jedną stronę. Najbliższy kościół w Tamarze, stanowi przysłowiową bazę w której można się zatrzymać, kiedy przyjdą dodatkowe obowiązki w postaci pogrzebów lub ślubów.

(na ostatni pogrzeb szliśmy po skalnym szlaku ok. godziny i 20 minut. Ludzie praktycznie do tej pory nie posiadają w tej osadzie (myślę, że mogę to miejsce tak nazwać), drogi i wody (woda znajduje się w odległości od domów ok. kilkaset metrów). Obecnie wężami gumowymi została doprowadzona w pobliże domów – skąd dalej ludzie noszą wodę wiadrami. Nie chciałbym zrobić za dużych przekłamań, ale jak dobrze zrozumiałem nie było też prądu do lat 90 (?), a może później. Z oddali domy (tej mieściny) wyglądają jak kurorty, pięknie osadzone na skalnych wybrzuszeniach, ale kiedy podejdzie się bliżej widzi się brak wszystkiego. Meble, okna, i wszystkie przedmioty są bardzo słabej jakości, wszystko jest zrobione jak w przysłowiowej prowizorce, (to trzeba zobaczyć – nie zastąpię tego słowami). Wyludnia się ten krajobraz, mimo tak niepowtarzalnych widoków, bo w każdym miesiącu ubywa (co najmniej) jednej rodziny, która wylatuje do Stanów lub wyjeżdża do innych krajów, by zapewnić sobie w dostatku życie. Ludzie zmęczeni brakiem wszystkiego. Nawet brakiem Mszy św., której nie da się odprawić jeśli nie ma dojazdu. Kapłan by dojechać na niedzielną Eucharystię, zdoła obsłużyć jedynie dwa kościoły, więc średnia odprawiania Mszy św. na dany obszar przypada raz w miesiącu. Nie mówiąc o dodatkowych obowiązkach, które przypadają na danego misjonarza (np. Spowiedź sióstr zakonnych czy rekolekcje). Wczoraj udało się o. Włodzimierzowi przekonać (a robił to wcześniej 5 razy) chłopa samotnie wychowującego córkę, (11/12 letnią, której wcześniej nie puścił do szkoły), by ją oddać na naukę pisania i czytania do sióstr zakonnych. Siostry mieszkających co prawda 70 km od domu rodzinnego dziewczynki, ale by pokonać ten teren, w obie strony samochodem – trzeba dobrze pędzić by wyrobić się w jeden dzień, w obie strony. (Dlatego spędziłem 8 godzin za kółkiem, by w ten sposób odciążyć o. Włodzimierza). Mój czas (prawie dwutygodniowy) spędzony z o. Włodzimierzem polegał na odciążeniu go w jeździe samochodem, obserwacji Jego obowiązków i wsłuchiwaniu się w język. Muszę przyznać, że zawiodłem jeśli chodzi o słyszenie prawidłowo języka albańskiego. Nie słyszę prawidłowo różnic w wypowiadanych spółgłoskach itd. Dlatego zdecydowałem się na pozostanie w tym tygodniu w klasztorze z dwoma ojcami zakonnymi, Albańczykiem i Hiszpanem. Ponieważ o. Włodzimierz musiał pojechać do Polski. Za tydzień pojadę do dużej wspólnoty w Szkodrze by kolejne tygodnie spędzić wśród samych Albańczyków. Liczę, że w miesiąc zdobędę ilość słówek, by próbować nawiązywać rozmowę i by w miarę moich możliwości zdobyć odrobinę poprawności w wymowie.

Pierwsze obowiązki. Dziś prowadziłem liturgię Komunii św. i poświęcenia wody w języku albańskim – ale zrobiłem to bardzo słabo. (osobiście nazwałbym to = tragicznie). Powód bardzo prosty, od 6 dni przez nadmiar czytania i wypowiadania trudnych słów, mój własny język odmówił posłuszeństwa, zrobił się jak kołek. Nie zapomnę wczorajszej nocy jak spałem – praktycznie z otwartymi ustami. Uczucie bardzo dziwne – miałem wrażenie, że język tak spuchł, że nie mieścił mi się w jamie ustnej stąd moje słabe przygotowanie do prowadzenia Liturgii i wynik dla mnie osobiście tragiczny. Miałem prawo odmówić, ale rano miałem poczucie, że ból i opuchlizna ustąpiły i odzyskałem lekkość w wymowie (niestety to było złudzenie). Dobre wyzwanie dla takich jak ja, by doświadczyć jak człowiek jest kruchy ha, ha, ha, ha, ha, ha, ha, ha.

Powtórka gór. Powrócę na chwilę myślami wstecz, by uzupełnić opis wydarzeń z poprzednich dni. Tak jak wcześniej zaznaczyłem drogi w wysokich górach gdzie miałem okazję pracować ?, drogi są bardzo niebezpieczne. Samochodem terenowym jedzie się prawie ponad dwadzieścia kilometrów na pierwszym biegu. Przy próbie jazdy większą prędkością samochód nadawałby się do naprawy po każdym miesiącu ha, ha, ha, ha. Ludzie jeżdżą tu raczej z dużą prędkością jak na takie warunki terenowe, dlatego przed każdym skalnym wybrzuszeniem używa się klaksonu by nie doprowadzić do czołowego zderzenia. Zakrętów jest tu bardzo dużo więc trzeba się nauczyć używania sygnału samochodowego na każdym kroku.

Przy wyprzedzaniu, mijaniu, przy pozdrowieniach (a w górach pozdrawia się prawie wszystkich), to dlatego w takich okolicznościach zawsze trąbi się na wszystkich i wszystko ha, ha, ha, ha. Oczywiście w tych czynnościach trzeba umieć zauważyć prostotę a nie prostactwo. Nie wspomniałem o pięknej pracy sióstr zakonnych na tych terenach. Kiedy kapłan jedzie do danego kościoła by wyspowiadać wiernych, odprawić Msze świętą i zadbać o kościół (wew. i zew.) i wiernych to siostry również udają, by prowadzić katechezy, lub dbać swoimi sposobami o najbiedniejszych; a robią to bardzo precyzyjnie, trafnie i w doskonały sposób. Należy się im wielki szacunek. Te drobne opisy sytuacji których używałem, zdradzają jak wygląda ten teren, co i tak – jest zwykłym przekłamaniem tego co można tu zobaczyć. Teren górski wypełniony jest tradycją i językiem gegnisz.

Najazd Turków. Kilkadziesiąt lat wcześniej. Okres masowego wylewu Turków spowodował wprowadzenie religii muzułmańskiej. Oczywiście nie obyło się bez rozlewu krwi (dużej ilości) i wówczas wszystkie rodziny wierzące w Chrystusa musiały uciekać w bardzo wysokie góry. Tam każda rodzina musiała nauczyć się przetrwać z tego co sama potrafiła zrobiła. A co można zasiać na skałach. Za każdym razem kiedy jechałem do kościoła patrzyłem z podziwem, jak świnie i inne zwierzęta szukają na tych skałach pożywienia. Tu wszystkie zwierzęta chodzą, wypasając się gdzie tylko jest możliwość. Są też takie okresy, w których ludzie pozostawiają domy (robią to w latach suszy – kiedy brakuje wody w rzece) wówczas udają się ze zwierzyną w takie miejsca gdzie nie brakuje pożywienia i wody dla trzody i bydła.  Dlatego w najtrudniejszym okresie dla wyznających katolicyzm i chrześcijaństwo życie nie było łatwe. By udać się do miasta trzeba było pokonać drogą górskich szlaków nawet ponad czterdzieści kilometrów w jedną stronę. W tym okresie kiedy chłop chciał się udać do miasta (w celu załatwienia czegokolwiek), to przebierał się w odzież kobiecą, by nie stracić życia (wiadomo, że kobiety w tym okresie miały zakryte twarze). Dlatego w pozdrowieniach i rytach kulturowych panują ścisłe zasady pozdrawiania się (znanych zwrotów) i odpowiedzi (już kilka razy podpadłem, bo nie wiedziałem co mam odpowiedzieć, a to jest nie dopuszczalne).

Troszkę o tradycji. Jedno ze starych pozdrowień brzmi: czy jesteś chłop?, jaki jesteś chłop? Czy jesteś dobry chłop ? i wówczas chłop w przebraniu kobiecym odpowiadał: Tak, ja jestem chłop, bądź ja jestem dobry chłop. Są nawet całe formy pozdrowień i odpowiedzi kiedy jesteś częstowany rakiją, a w każdej prawie formie jest odniesienie do pozdrowienia Chrystusa (w najbliższym czasie muszę się ich nauczyć, heh). Zaczyna się zawsze od pozdrowienia Chrystusa, później od błogosławieństw w w przeróżnych formach: Nich Bóg Ci błogosławi, Błogosławione Twoje ręce, nich wzrasta twoja chwała, itd itd. za tym stoją odpowiednie odpowiedzi w postaci błogosławieństw: błogosławione Twoje usta, Niech Bóg Cię strzeże itd itd. Kolejne lata to czas panującej komuny (bardzo źle kojarzącej się wielu ludziom), i również był to okres licznych prześladować i ogólnej biedoty (ale tego już dziś nie opiszę – z resztą nie muszę, bo Polacy dobrze znają ten czas).

O sobie. Wszystko wokół mnie podąża bardzo małymi kroczkami. Jeszcze w śnie nie prześladują mnie słówka, ani nie mam majaków, pomału powtarzam pojedyncze słówka i sformułowania i uparcie czekam na rezultaty He, He, He, He. (idzie to jak krew z nosa, jak bym nie potrafił się nauczyć się prostych kilku słów). Nie sądzę abym za szybko zabłysnął – ale mam nadzieję, że moja upartość sprawi, że zacznę kiedyś mówić śmiesznymi zdaniami: „Kali musi jeść, bądź  Kali musi iść ha, ha, ha, ha. Przed chwilą włączyłem telewizor by zobaczyć chociaż przez chwilę odrobinę Polski i zatrzymał mnie program Adama Lisa (o godz,16.00, aż na 20 minut). Utkwiło mi zdanie „czas nie goi ran” i podpiszę się pod tym stwierdzeniem. Nie będę rozwijał moich spostrzeżeń na ten temat. Dlatego uczę się i powtarzam i wszystkie te czynności znów powtarzam, by mieć w sobie tę pozytywną energię, którą można budować na wszystkich przeciwnościach losu.

Zawsze pod moimi listami piszę pozdrowienie: Niech się Wam darzy a takie pozdrowienia są używane bardzo licznie tu w tym kraju. Praktycznie pozdrawiam Was zwrotami Albańskimi: „Pan Bóg niech Cię prowadzi pomyślnie; Niech Cię Pan Bóg strzeże; Niech pomoże Bóg; Pozdrowiony zawsze Chrystus, Błogosławiona Twoja ręka; Błogosławione Twoje usta; Niech wzrasta Twoja cześć; Błogosławić Pana, itd.

Jest ich dużo więcej; dlatego jak Polacy powrócą do starych Polskich pozdrowień – to z pewnością nie będzie to dla nich ujmą, począwszy od Szczęść Boże. Miłych snów z Bogiem.

Zamieszki. Czas biegnie swoim torem (jak w każdym państwie) a ja spokojnie podchodzę do sprawy. Piszę dla uspokojenie nastrojów – wynikających z zamieszek i 3 ofiar, w Tiranie. Wczoraj partia socjalistyczna wywołała zamieszki, celem obalenia rządu demokratycznego. Rok  z kilkoma miesiącami wcześniej kiedy były wybory i do władzy doszli demokraci; partia komunistyczna oskarżyła rząd o sfałszowanie wyników, wyborów (każdy sądzi według własnych postępowań ha ha ha). Przez ten okres w parlamencie – kiedy próbowano podjąć jakiekolwiek decyzję – to przedstawiciele tego ugrupowania – celowo bojkotowali wszystko. Od kilku miesięcy nastroje były bardzo napięte a ostatnio jeden przywódca (nie użyję nazwisk) zaczął nawoływać do ulicznych manifestacji. Wyniki tego zakończyły się trzema ofiarami, wczoraj. Snajperzy będąc na wyznaczonych punktach zaczęli strzelać (prawdę poznamy w niebie bo oglądając film nagrany na Ju tube można zobaczy, jak mężczyzna który upada od kuli, prawdopodobnie został zastrzelony przez stojącego obok mężczyznę). W tym wszystkim muszę Was zapewnić, że mnie tu nic nie grozi, żadne niebezpieczeństwo – ale o modlitwę proszę. Dowiedziałem się też, że w tłum spokojnie manifestujący, weszła duża grupa ludzi (opłaconych, o co nie trudno – jeśli nie ma się pieniędzy), którzy będąc uzbrojeni wywołali – celowo te zamieszki by przejąć ponownie władzę w państwie. Ale to wystarczy na wyjaśnienia i przechodzę o wydarzeniach w Shkodrze.

Znów o sobie. Od tygodnia jestem we wspólnocie w Shkodrze i próbowałem zrobić porządek z papierkami nagromadzonymi podczas robienia notatek. Myślę sobie, że mimo wprowadzenia tego wszystkiego w komputer, był to stracony i nie stracony  czas, bo zbytnio skupiłem się na dociekaniu poprawności znaczenia danych określeń. Jak się dziś dowiedziałem, tu jednym słowem można określić naw do 7 ? znaczeń słownych ha, ha, ha. Dziś zrobiłem sobie dzień wolny od nauki i wkuwania słówek i nie ukrywam, że jutro zrobię to samo. Nadmierne uczenie doprowadza do obłędu – a ja muszę mieć na uwadze ograniczenia wiekowe He He He. (znów rozczulam się nad sobą).  Zobaczę od poniedziałku jak zacznę się uczyć. Z jednej strony pragnę się uczyć by mieć spokojne sumienie, a z drugiej strony nie przeskoczę tego co mnie ogranicza heh. Wiadomo, że są różne metody (nie będę ich opisywał), myślę, że dla mnie najlepszą jest spokój i powtarzanie i do przodu. Pozdrawiam wszystkich i niech się Wam darzy.

Z młodzieżą. Uzupełnię poprzednie dni jeśli zdołam odświeżyć sobie wiadomości z poprzednich chwil. Przed wyjazdem do Shkodry doświadczyłem śmiesznej sytuacji. Pojechaliśmy z młodzieżą na granicę Czarnej Góry. Na piękne miejsce widokowe, z którego było widać wielkie jezioro Shkodrańskie i Shkodrę, dopływy rzek i morze Adriatyckie. Shum bukur”. Miejsce, a raczej wierzchołek góry, na którym jest granica Albanii z Czarnogórą daje możliwość popatrzenia z góry na część Albanii. Oczywiście przed wyjazdem, otrzymałem 5 minut na spakowanie się, bo gwardianowi brakowało kierowcy do drugiego samochodu, starego Land Rovera,  (w pośpiechu źle odczytałem, słowa skierowane do mnie) i zamiast na 10 godzin spakowałem się na 10 dni He He He). Wyjazd był bardzo owocny i młodzież mimo przeszkód komunikowania się, polubiła mnie Heh.

O sobie. Kolejne wydarzenia to czas, który mogę nazwać jednym zdaniem – czas łaski Bożej. Od momentu poznania wspólnoty w Shkodrze, zrobiłem porządek w moich notatkach, przepisałem wszystko do komputera i próbowałem się uczyć. Spędziłem tu tydzień czasu, okropnie brakowało mi możliwości wymiany zdań i nawet nie wiedziałem jak do tego się zabrać (i na co mam zwracać uwagę). To spowodowało zmianę decyzji na wyjazd do Tirany. Teraz wyjaśnił mi o. Leonard strukturę budowania zdań. Oczywiście czeka mnie najpierw nauczenie się tego. Moja osobista decyzja zmiany wspólnoty, (w której czułem się bardzo dobrze), a  którą (chwilowo), opuściłem na moją prośbę, by pouczyć się języka pod kuratelą o. Leonarda, dodała nowych wrażeń.

Leża, Tirana. Po drodze do Tirany poznałem klasztor w Leży. W tym miejscu znajduje się kościół z 10 wieku w którym (jeszcze niedawno) był warsztat samochodowy. Obecnie w tym miejscu jest pięknie usytuowany klasztor zadbany i na bardzo wysokim poziomie. Posiada piękne tradycje (eksponaty) i stanowi ważne miejsce w prowincji. Po dotarciu do Tirany, pojechaliśmy razem z o. Leonardem do Bizy, by poprawić uszkodzony dach, Pomagał mi a raczej ze wszystkiego wyręczył mnie miejscowy Albańczyk.

Laç. Dziś zobaczyłem klasztor w Laç (tu znajduje się najbardziej znane i odwiedzane przez Albańczyków miejsce kultu, w którym jest czczony św. Antoni). Miejsce to można przyrównać do naszej Polskiej Częstochowy. A przed chwilą wróciliśmy z Durrës. W tym miejscu było spotkanie na którym proboszczowie i siostry zakonne uczyły się śpiewać pieśni nie różniące się od innych części świata. Chodzi tu o zastosowanie jednego rodzaju melodii i poznania – pieśni jakich używa się w innych państwach. W tym mieście, ma powstać pierwsza szkoła organistowska, założona przez o. Leonarda i ks Oxaka

Przy okazji poznałem (jednego polaka) o. Wojciecha z zakonu Salwatorian i jedną polską siostrę zakonną z zakonu ss. Matki Teres. A teraz patrzę na zegarek i wiem że przesadziłem (jest już po godzinie 1 w nocy), dlatego idę spać hej z Bogiem.

Biza. Po modlitwach, Mszy św. i zajęciach w Tiranie – już dotarłem do Bizy i tu czeka mnie nauka, utrwalanie i powtarzanie tego co już wiem. Jutro czytanie Ewangelii Podczas Mszy św. i jeszcze nie wiem – czego mogę się spodziewać w dniu jutrzejszym.

Za oknem widzę Adriatyk, i pasmo – zaśnieżonych – gór w oddali. Przypuszczam, że to jest część pasma tych gór, w których kilka dni temu pracowałem. I spoglądam na książkę do języka Albańskiego, która przypomina mi – po co tu przyjechałem, dlatego teraz mogę dopisać – miłych snów.

Sowa śpiewała mi do snu swoje melodie, że aż szybko usnąłem hej. A dziś pełno wrażeń, Obowiązki w Bizie, później wizyta duszpasterska (nie pamiętam miejscowości), i już jestem w Tiranie. Więcej grzechów na dziś nie pamiętam, oprócz tych, że po wszystkich zajęciach poznałem Nuncjusza Apostolskiego Albanii, Arcybiskupa Tirany i biskupa pomocniczego oraz O. Marka (salezjanina) i dwie siostry zakonne (Polki), które są tu od 4 miesięcy – bardzo dobrze – cieszę się. Również zauważyłem, że polaków bardzo się tu ceni w Albanii, robią bardzo dużo dla tego kraju. Resztę pozostawiam Bogu – bo jestem bardzo zmęczony i pragnę iść spać z Bogiem.

O współbraciach. Pewnie nie raz doświadczę wątpliwości o moich umiejętnościach językowych, ale nie zamierzam się poddać. Obawiam się, że może braknąć cierpliwości tym, którzy mnie tu goszczą i powiedzą, abym się nie łudził i pojechał sobie do Polski. Na dziś mogę nazwać ich postawę, jednym zdaniem – że Pan Bóg dał mi świętych kapłanów. Mają tyle cierpliwości, że nie umiem tego inaczej nazwać. Ja robię porządki w notatkach, przepisuję, czytam, i złoszczę się na siebie heh.

Jeśli szatan nie zdoła namieszać i ojcowie nie stracą cierpliwości do mnie i sam się nie poddam w nauce – to pokonam wszystkie trudności dzięki Waszej modlitwie. Wówczas będzie to tylko Wasze zwycięstwo przez zawierzenie i nieustanną modlitwę. Tego jestem pewien.

Już upłynęło 9 dni od mojego ostatniego pisania, ale mam nadzieję, że dziwicie się temu. Większość dni spędziłem w terenie, czyli w rozjazdach. Towarzyszyłem o. Leonardowi i próbowałem się uczyć. W tym czasie nie zawsze miałem ze sobą komputer , bo nie zawsze wiedziałem na ile wyjeżdżamy i dlatego powstała moja przerwa w pisaniu. Po powrotach z wyjazdów czułem się zmęczony i miałem wiele innych rzeczy do zrobienia, począwszy od prania a skończywszy na nauce. Ten czas był dla mnie pewnego rodzaju sprawdzianem i wyzwaniem dla mojej duchowości. Kotłowały się w mojej głowie różne myśli i wątpliwości i cały czas wracałem do najważniejszej istoty mojego życia, do Boga. Zapewniam Was nie ma lepszej ostoi i wsparcia dla nicości człowieka ha, ha, ha.

Przypadek. Dla przykładu podam jedną sytuację która sprawiła, że w mojej głowie powstało wiele myśli. Jednego wieczoru usiadło wokół mnie kilku zakonników i poczułem się, dziwnie ha, ha: zacząłem się zastanawiać co się dzieje? Oni oczywiście w dobrej wierze zaczęli mi zadawać różne pytania (które po części rozumiałem – a na które nie było mi łatwo znaleźć prawidłowe odpowiedzi); Pytanie, były związane z moim pobytem, czasem wyjazdu do polski, i sposobem uczenia się. Pomyślałem sobie, że nie podoba im się moja nauka i postępy w języku i jeszcze innego rodzaju nasuwały się wątpliwości. Wcześnie pewnie bym nie spał po takich pytaniach, ale wszystko oddałem w ręce Boga i spałem jak przysłowiowy borsuk.

Oczywiście moje wątpliwości i myśli rozwiał o. Leonard, który kiedy zadzwonił na następny dzień usłyszał ode mnie całą opowieść tej sytuacji. Wówczas wytłumaczył mi, że chcieli mnie zaangażować do pracy w sanktuarium św. Antoniego i pragnęli się dowiedzieć, czy zdążą przed moim wyjazdem i dlatego wypytywali tak szczegółowo. Wiele miałem takich przygód przez ten krótki czas. Brak języka sprawia różne śmieszne okoliczności, które nie zawsze muszą być śmieszne. Nie zawsze da się przytaknąć a często trzeba zaprzeczyć i dlatego można kogoś postawić w bardzo nieporęcznej sytuacji heh. To tyle o błędach.

Teraz przyszedł dla mnie czas wytężonej nauki i muszę dobrze poukładać harmonogram dnia – aby dobrze funkcjonować. Teraz zrobię sobie kolejną przerwę od opisywania wydarzeń dnia. Proszę Was o cierpliwość i jeśli będzie coś śmiesznego, bądź ciekawego z pewnością zanotuję i umieszczę w kolejnych opisach moich wrażeń. Wszystkich proszę o bardzo mocną i systematyczną modlitwę za mnie, a wszystko wówczas będzie według planów Bożych.

Więzienie. Dziś od rana miałem okazję udać się do monasteru i zobaczyć więzienie utworzone przez Hoxha; gdzie również więziono ojców franciszkanów i przywódców religijnych. Więzienie było częścią Monasteru i było pod czujnym okiem policji, bo przy samym klasztorze mieścił się Komisariat. Przez, który kierowano więźniów do więzienia.

Za rządów Hodży represjonowano wszystkie religie, niszczono dzieła sztuki sakralnej, aresztowano i mordowano księży i duchownych muzułmańskich. W1967 Hodża ogłosił z dumą, że Albania jest pierwszym w historii państwemateistycznym.  Służba bezpieczeństwa, znana jako Sigurimi dorównywała w bestialstwie NKWD i gestapo, a do zwalczania wrogów Hodża użył także fanatycznej młodzieży, biorąc przykład z Mao i jego”rewolucji kulturalnej”. Jak się okazuje (wcześniej) pierwsze więzienie podobnego charakteru było ulokowane w naszym klasztorze gdzie teraz przebywam.

Zmarł w 1985, wcześniej był pierwszy sekretarz komunistycznej Albańskiej Partii Pracy. Był także premierem Albanii w latach 1944-1954 ministrem spraw zagranicznych w latach 1946-1953. Niemal półwiecze rządów Hodży, charakteryzujące się izolacją, agresywnym ateizmem państwowym i ścisłym stosowaniem się do stalinizmu, doprowadziło jego kraj do zapaści gospodarczej i społecznej. W Albanii nie przestrzegano żadnych praw człowieka – mimo konstytucyjnych gwarancji nie przestrzegano wolności słowa, sumienia i zgromadzeń, sądy były dyspozycyjne wobec władz partyjnych, podróże zagraniczne były zakazane, nikt nie miał prawa do posiadania prywatnych samochodów.

Pozdrowienia. Wielkie pragnienie pozdrowić wszystkich, którzy czytają te opisy mich Uczynię to słowami bardzo wymownymi:

W dłoniach Chrystusa
zakwita każdy dzień jak kwiat
rozchyla płatki godzin a my
jak pracowite pszczoły
wybieramy z niego nektar
najsłodszej Bożej Miłości…

Ibale. Od samego rana rozpoczęliśmy obowiązki, bo już o godzinie 5.30 mimo niedzielnej atmosfery. Pojechałem (z o. prowincjałem i jednym seminarzystą) do kościoła w Ibalë. Mała wioska leżąca pomiędzy ciągnącym się pasmem jezior, przez całą Albanię. W tej wiosce co prawda kończy się droga i staje się cichą mieściną; ale patrząc na mapę (w przyszłości), z pewnością powstanie przez nią droga z dojazdem do pobliskich jezior. Do małej wioski jedzie się przez wysokie pasmo górskie, a ta urocza wioska (inaczej nie można jej nazwać), leży w cieśninie. Aby tam dojechać trzeba pokonać ze „Shkoder (y)” trasę czterogodzinnej jazdy. W tej wiosce widać wyraźny podział, jaki powstał pomiędzy katolikami a muzułmanami. Na jednym krańcu znajduje się meczet zwany „Xham lub hoxhë”, (nazwa jest zależna od rodzaju obserwy), a na drugim piękny kościół wybudowany przez katolików. Po odprawieniu Mszy św. i wypełnieniu wszystkich obowiązków wróciliśmy (mimo pośpiechu) późnym wieczorem.

Tak zakończył się mój pierwszy pobyt w Albanii, poprzedzony wieloma  wrażenia.

Przykro mi, że chwilowo muszę zaniechać opisów moich wrażeń, (mimo brakujących pięknych wspomnień z dwóch dni), ale sam o tym zadecydowałem. Przyszła pora aby się przestawić na język Albański i muszę w tym czasie mało mówić i pisać w naszym ojczystym języku. Wszystkich bardzo możno pozdrawiam i modlę się za każdego, prosząc jednocześnie o Wasze wsparcie modlitewne hej z Bogiem.